Teksty Inne

Szanowny Panie Berryman

Widziałem kiedyś wspaniałą fotografię.
Wędrowny Kaznodzieja głosił Słowo w Central Parku.
Mówię Panu – wspaniały kadr.
U jego stóp, obojętne na wszystko gołębie – jedyni słuchacze.
Pomyślałem sobie, że na miejscu Kaznodziei mógł stać Poeta.
Na jedno wychodzi i tak słuchają go tylko gołębie.
Na koniec jeszcze, kiedy wydziobią co lepsze kawałki,
zostawią ślady na butach i odlecą.
(Pan wybaczy, że podaruję sobie w tym przypadku naturalizm
wszyscy wiemy o co chodzi. Niech eufemizm stanie się łącznikiem.)
Czasem myślę, że to zdjęcie mi się śni.

Trzymam je w ręce, idąc we mgłę. Wszystko mi jedno dokąd dojdę.
Może być Central Park.
Póki co jednak, najdalej zaszedłem nad Atlantyk.
Stałem na klifie patrząc przed siebie. Później usiadłem, potem się położyłem.
Wcale nie ma się ochoty skakać w dół.
Niestety, w takim miejscu sprawdza się tylko polifonia.
Leżałem i powtarzałem ze wszystkim – Allegro ma non troppo, Allegro ma non troppo.
Nic nie znaczący głos w gigantycznym chórze,
który przypomina – jesteś, jesteś.
Dodając z chichotem – taki malutki.

Dlatego, nie ma co obrażać się na gołębie.


_________________________________________________


Rain (Little) Man


nie, wtedy chyba nie padało...

ktoś obliczył, że 18 września 2002 roku,
audycji prowadzonej przez Kubę Dębowskiego,
słuchało dwieście pięćdziesiąt tysięcy osób.

Ćwierć miliona ludzi przecinało razem z ojcem
twoją pępowinę. Pielęgniarka pogratulowała
mu odwagi, a ty dostałeś dziesięć punktów.

Cztery lata później nagle zacząłeś zmieniać częstotliwości,
gałka obracała się w zawrotnym tempie,
coraz więcej głosów tworzyło kakofonię.

Dzisiaj, biblią twojego ojca stały się odczyty
elektroencefalografu,
wierzy już tylko w człowieka,
a jego kościołem stały się twoje terapeutki,
oswajające strach i uczące jak znaleźć
właściwą częstotliwość.

Kiedy idziecie polna drogą, uczycie się wzajemnie,
łapiecie wspólne pasmo,
ty pokazujesz mu jak buszować w zbożu,
on zaczyna rozumieć tych dwieście pięćdziesiąt tysięcy głosów
w twojej główce, które mówią mu jak bardzo go kochasz.

_______________________________________________________

Georg Trakl

Przytul się do mnie Magdaleno.
gdybym wtedy miał ciebie
lub pasek suszonej wołowiny
zamiast ogryzać szczura
obżartego mięsem moich kolegów

gdybym mógł uciec od stukotu
cekaemu z wrogiego okopu
od rytmu wielkiej maszyny do pisania
wystukującej urywki poematu
w dusznym powietrzu

wtedy marzyłem o tobie
nawet nie wiedząc
że kiedy cię spotkam
będziesz cuchnąć innym mężczyzną
ale twoja przywiędła kobiecość
lepsza jest niż niebosiężne
fontanny śmierci lepsza niż sprzedajne kobiety
lepsza nawet niż wódka

dzisiaj ściągnęli mi bandaże z oczu
sam nie wiem po co
mam ślady po wojnie w oczach
choć niektórzy mówią o tym obłęd
dostałem nawet medal
bo śmierdziałem ze strachu mniej niż inni
mogę teraz z czystym sumieniem uganiać się za sławą i kurwami

przytul się do mnie Magdaleno nie do końca mnie zabili
to nic że masz na sobie zapach obcego mężczyzny
pewnie go zabiłem albo zjadłem.

______________________________________________________



Czasy dla poetów


Ośmiu magistrów, dwóch doktorów nauk humanistycznych,
zapierdalamy na budowie w poszukiwaniu sensu życia.
Wbijamy nity w stalowe konstrukcje wieżowców
niebosiężnych marzeń ze stali i szkła.
W przerwach na lunch, czytamy klasyków filozofii,
i podśpiewujemy - „Życie twarde jest jak chuj murzyna”.

Tylko jeszcze rok i się ustawimy!
To miasto będzie nasze.
Wyciągniemy zmiętą zza pazuchy godność.
Pójdziemy kopulować ze starą Europą jak równi.
Świat się nasyci naszymi wzniosłymi ideami.
Nie będziemy już przemykać jak cienie ani czapkować sofizmatom.

Na razie mamy odciski. Dostajemy biegunki od taniego żarcia.
(ale tylko jeszcze przez rok, może dwa, jak dobrze pójdzie)
Jeszcze przemykamy się cicho korytarzami metra,
ze spuszczoną głową,
Żeby nikt nie rozpoznał naszych słowiańskich kompleksów,
na wykrzywionych w mordy twarzach.

I jedyne za czym tęsknimy to wódka i czasem miłość.

___________________________________________________


Minotaur


Tomik Mistrza Gunnara został na siedzeniu.


Samotny krąży pewnie do dziś w labiryncie londyńskiego metra.
(kto chciałby czytać zdziwaczałego Szweda w polskim tłumaczeniu)


Nie wiem czy uwolnił się ode mnie, czy mnie od skojarzeń z miejscami,
do których wydawało się nigdy nie zatęsknię.


Rozstanie miało charakter dramy.
Przy akompaniamencie zgiełku miasta
i zimnym parlando zapowiadającym kolejne stacje
rozpoczynał się proces wychodzenia z chłopięctwa.


Wynurzałem się z Hadesu na Oxford Street,
zostawiając w dole wszystkich Minotaurów i Jazonów
straszydła i bohaterów młodości.
Miażdżony jazgotem miasta,
przysięgałem że nie spocznę w biegu.
Czułem się w końcu wolny od siebie.

_________________________________________________


Park

Leżę w parku na trawie. Mam godzinę przerwy. Czuję się dobrze.
Słońce przebija się przez chmury i czuję łaskotanie.
Leżę pod brzozą. Palę. Słucham radia. Otwieram paczkę chrupek.


Czuję się dobrze. Przymykam oczy. Skoszona trawa
uderza w nos. Nagrzana ziemia dodaje sił.


Piję mokkę z pojemnika. Rozłoży się za milion lat.
Mam to gdzieś i wszystko wydaje się brzęczeniem muchy po drugiej stronie szyby.


Gość w radiu zachęca - Watch that fucking sky!


Patrzę i nie myślę dlaczego uzbrojeni w tomografy, rezonanse, promienie gamma
przegrywamy z odpornym na penicylinę drobiazgiem
(żeby się tego pozbyć, trzeba człowieka ugotować)
i to budzi moją nienawiść.
Przez godzinę w parku wychodzę to wszystko
wiedząc, że damy radę.


Nawet jeśli na razie jedynym lekarstwem jest skoszona trawa
jestem spokojny i obserwuję to pierdolone niebo.

__________________________________________________________


Mary Poppins


 Wąskie, żylaste dłonie z długimi palcami zamykające
z trzaskiem książkę Zoli w starej, sztywnej okładce.
Wrażenie, jakie zrobił opis zniekształconej ospą
twarzy Nany. To ostatnie, co pamiętam z dzieciństwa.

„Właściwie nie powinno się czytać dzieciom takich książek.”
Wyraźnie słyszę jej głos, jakby siedziała obok mnie.
„Jednak ty, nie możesz być naiwny i wierzyć w pszczółki i motylki,
świat jest pełen much, czasem jednak trafia się na złotą.
Roznoszą zarazę, ale cieszą oko i potrafią umilić na krótko życie.
Wiem, jesteś jeszcze głupiutki, ale może kiedyś ci się to przyda.”


Czytała mi różne dziwne książki: Flaubert, Stendhal, Rimbaud i Verlaine
dobrzy wujkowie dzieciństwa, a przynajmniej tak mi się wydawało.
To były moje bajki na dobranoc.
„Chcę cię przygotować, na spotkanie z morzem łez. Jeszcze możesz być dzieckiem,
ale musisz być gotowy – zacznij stawać się mężczyzną. Zdziecinnieć będziesz mógł na starość.
Tracę siły, wiesz, prawdopodobnie niedługo wszystko się skończy,
twoje dzieciństwo też.”


Wśród dziwnych, pośpiesznych rad, żyjąc beztrosko, nie przejmowałem się tym, co mówiła:
„Unikaj kobiet cichych, małomównych i wycofanych.
Unikaj też głośnych, napastliwych i wulgarnych.
Pierwsze to psychopatki. Drugie to idiotki.
Unikaj też kobiet pięknych, gazeli, kobiet rozpalających zmysły, zwiewnych muz,
o twarzach rzeźbionych i nogach smukłych i długich.
Po nich pozostaną ci dłonie, pełne wody.”


Mówiła głosem niecierpliwym, wyrzucając z siebie słowa,
„Nie bądź głupi, zostań inżynierem, albo cieślą – nigdy poetą.”
Kiedy znikała, rozwiewana podmuchami wiatru,
patrzyłem na bladą twarz, przypominającą karty jej książek.
„Spokojnie, mon chéri, to nic, to tylko wielki, czarny sen.”
Wierzę, że kiedyś się zbudzi, spłynie z chmur.
Wyciągnie swoją archaiczną, długą lufkę, wetknie w nią jak zwykle, połówkę papierosa
i zapyta z tym dziwnym kpiącym uśmieszkiem:
„No jak tam chłopcze, ciągle jeszcze jesteś głupiutki?”


_______________________________________________________________________


Pokolenie 1380
 
 
Na trasie Poznań – Olsztyn
Można jeszcze spotkać Stachurę,
Studenci, wspominają
z rozrzewnieniem czasy, których nie pamiętają.
Ci, którzy pamiętają narzekają na kolejny rok
wciskający im z szyderczym
uśmiechem następne trzysta sześćdziesiąt pięć dni
na śmieciowym kontrakcie.
Konduktor chodzi uśmiechnięty sardonicznie
w czystej koszuli, bo tak ma w umowie.
Generalnie i tak ma wszystko w dupie.
Nic się tutaj nie zmieniło.
Odrapany Toruń zabliźnił rany.
Spasł się na dożywotnim kontrakcie z UNESCO.
Miło popatrzeć.
Z pekaesu odjeżdżają ciągle pełne,
jeden po drugim autobusy do Wysp Szczęśliwych.
Nikt nie patrzy tęsknie,
Nie słychać – Pożegnania Ojczyzny.
Mijam ludzi, gotowych na wyzwanie, których nikt wyzwać nie chce.
Niosą na plecach stosy dyplomów, zastanawiając się czy nie zwariować.
Podobno przy Bulwarze Filadelfijskim stoi prawie gotowa tratwa wykonana z indeksów.
Mijam i takich, na których kontach jeszcze pensja.
Głowy w górze, jeszcze nie przypominają ogryzionych widm.
Ale niedługo, ktoś zacznie po nich sprzątać,
wykreślać z pamięci za podwyższoną najniższą krajową.
Pójdą w świat, ze szczurami i dziećmi nawrócą się na freeganizm
w stalowej kapliczce przy markecie.
Na razie jest cudnie – siwy grubas przyniósł nam
w prezencie kolejny rok na kredyt.

24.01.2012




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz