Strachy polskie (Wiersz na Halloween)
Natura była silniejsza. Nie mogliśmy zatrzymać się w Niemczech.
Kolejny postój wyznaczony był w Belgii. Musiałem wytrzymać.
Przejeżdżając most na Renie, pomyślałem że mógłbym się chociaż
z niego wysikać. Prosto do rzeki. Miałbym świetny ubaw.
Nawet gdybym usłyszał: "Polnische Schweine".
Myślałem sobie: "Stanąć na tym moście. Mieć za plecami,
całe przedmurze chrześcijaństwa ze wszystkimi jego wałami."
Ale pędziliśmy dalej. Przed siebie. Do Europy.
Mitycznej Dziewicy. Ziemi Obiecanej, tolerancyjnej i bujnej.
Przywiozę tu wam cywilizację. Zobaczycie. Niech ten autobus pędzi,
wywiezie mnie z tego zatrutego kraju. Kraju cierpiącego na schizofrenię.
Mamrotałem do siebie, gdy w pewnej chwili usłyszałem głos po przeciwnej stronie:
"Oni chcę nas zniszczyć. Oni chcą nas wydziedziczyć. Oni chcą nas zmienić w niewolników.
Parobkami mamy im być! Bród! Smród! I to pedalstwo wszędzie. Wszędzie!"
Już widziałem jak mu wyrastają u ramion husarskie skrzydła, za chwilę zatrzyma autobus
i powstaną Okopy Świętej Trójcy! Musiałem się szczypać i błagałem,
żeby Belgia była już teraz. Żeby pozwolono mi wysiąść z autobusu
przypominającego komorę gazową.
Czy my wszyscy tam jedziemy, żeby zawieźć im swoją pogardę?
Wieziemy tam swoje demony, nienawiść, frustrację. Wytykają nas palcami.
O popatrz znowu pełen autobus, a każdy z miną jak Jack O'latern!
czwartek, 31 października 2013
środa, 30 października 2013
Wiadomości, sygnały, rozmowy.
Wiadomości, sygnały, rozmowy.
Przeszywające zimno.
Nawet ptaki niechętnie rozpoczynają dzień.
O piątej trzydzieści powitalny sms.
"Gorące całusy,
kocham tęsknię całuję."
Wiersz z kilku słów.
Mam je wszystkie, wyjdzie z tego
poemat codzienny.
Z krótkich wiadomości,
z rozmów telefonicznych,
sygnałów z kilkoma sekundami
"All of my love".
Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia.
Mówię: Wiesz, zapisuję nasze rozmowy,
żebym mógł codziennie rano wstać.
Przeszywające zimno.
Nawet ptaki niechętnie rozpoczynają dzień.
O piątej trzydzieści powitalny sms.
"Gorące całusy,
kocham tęsknię całuję."
Wiersz z kilku słów.
Mam je wszystkie, wyjdzie z tego
poemat codzienny.
Z krótkich wiadomości,
z rozmów telefonicznych,
sygnałów z kilkoma sekundami
"All of my love".
Mamy sobie jeszcze tyle do powiedzenia.
Mówię: Wiesz, zapisuję nasze rozmowy,
żebym mógł codziennie rano wstać.
wtorek, 29 października 2013
Port
Port
Rzeka pokazała wszystkie wstydliwe tajemnice – wózki z
supermarketu, opony, zużyte instrumenty i szlam węglowy, którego
jeszcze nie zdążył wchłonąć Atlantyk.
Port
odsłania swoje tajemnice, zakamarki złodziei, narkomanów i
prostytutek.
Upadłe
miasto pachnie dorszem i herbatą z tureckiej tawerny.
Brzeg
morza zdeptany sandałami rzymskich legionistów wychodzi z mroku
niosąc echa muszkietów jakobitów. Wydaje się wciąż obcy.
To
po to szedłeś tak długo do limes mundi żeby patrzeć ze wzgórza
na linię horyzontu i wyczekiwać wschodu słońca skąd przyszedłeś?
Żeby wyczekiwać sygnału do powrotu z mgieł, które codziennie
pochłania nienasycone morze, które tną dzioby gigantycznych mew.
Port
jak przekleństwo, port jak lekarstwo. Port, w którym życie ma
smak frytek z fast foodu zaprawionych morskim powietrzem.
poniedziałek, 28 października 2013
Ulica
Ulica
Nie kochać tej ulicy?
A te wszystkie siniaki, pogubione w bójkach zęby?
Przytulam się do drzewa starszego niż świat, który znam.
Ulica otulona zielonym szalem,
wylewa kilka razy w roku.
Można pływać gondolą i śpiewać serenady pod oknami dziewcząt.
Jak nie kochać tej ulicy, kiedy
chwiejnym krokiem, Pan Włodek oblicza farwater.
"Iść, ciągle iść w stronę słońca."
"Pożycz dychę i będzie szczęście."
Kolejarz odstawiony na boczny tor,
idzie przed siebie i śpiewa serenadę
dla dziewczyny w zielonym szalu.
Nie kochać tej ulicy?
A te wszystkie siniaki, pogubione w bójkach zęby?
Przytulam się do drzewa starszego niż świat, który znam.
Ulica otulona zielonym szalem,
wylewa kilka razy w roku.
Można pływać gondolą i śpiewać serenady pod oknami dziewcząt.
Jak nie kochać tej ulicy, kiedy
chwiejnym krokiem, Pan Włodek oblicza farwater.
"Iść, ciągle iść w stronę słońca."
"Pożycz dychę i będzie szczęście."
Kolejarz odstawiony na boczny tor,
idzie przed siebie i śpiewa serenadę
dla dziewczyny w zielonym szalu.
niedziela, 27 października 2013
V.
V.
Zwarzony mrozem czerwony głóg
otuliła gęstym szalem poranna mgła.
W szczeliny w murze wciska się mrok.
Podrywa się w krótki lot z krzykiem
wrona.
Sowa zziębnięta kończy nocne
czuwanie,
W gałęziach wierzby słychać szept.
W wierzbowych witkach wiatru szept.
Opada w stertę liści dojrzały głóg.
Zziębnięta sowa kończy czuwanie.
W obrazy dziwne układa się mgła.
Skrzeczy nerwowo zbudzona wrona,
I nie wiadomo czy to ona czy mrok.
Idę bezsenny, niepewny w mrok,
słyszę drzew starych złowrogi szept.
Noc otula mnie czarna jak wrona.
Czerwono tylko z daleka błyśnie głóg.
Otula mnie grubo taknym szalem mgła.
Sowa zziębnięta kończy czuwanie.
Sowa zziębnięta kończy czuwanie.
Tylko ona potrafi przeniknąć mrok.
Wiruje dookoła dusząca, gęsta mgła.
W konarach drzew wiatru szept.
Na skraju drogi kolcami straszy głóg,
mąci skrzydłami ciszę czarna wrona.
Chcąc nie chcąc zaczyna dzień wrona.
Sowa zziębnięta kończy nocne
czuwanie.
W kroplach rosy błyszczy kolczasty
głóg.
Odbite mdłe światło rozprasza mrok.
Jeszcze chwila – zdobywam się na
szept.
Jeszcze chwila i opadnie nocna mgła.
Niech opadnie w końcu mgła,
z gałęzi patrzy niewidzialna wrona.
W koronach drzew milknie szept.
Sowa zziębnięta kończy czuwanie.
Zaczyna się dzień, kończy mrok.
Słońce w chmurach wygląda jak głóg.
Na horyzoncie wyrasta głóg i znika
mgła,
Bieleje mrok i zostaje tylko wrona,
czuwanie rozpocznie gdy umilknie nocy
szept.
sobota, 26 października 2013
Słońce
Słońce
Od rana słońce.
Może jeszcze w coś uwierzę.
Tak, spacer jest dobry.
Prawie na wszystko.
Pakujemy kanapki, ciastka.
Kurtę przeciwdeszczową.
Tak na wszelki wypadek.
Butelka z herbatą i plastikowe kubki
lądują również w starym jutowym plecaku.
Każdy taki spacer to mała wyprawa
Marco Polo.
Polne drogi ciągną się w nieskończoność.
Mogę z tobą rozmawiać i śmiać się głośno.
Polne drogi zalane słońcem, trawy i zioła
na wszystkie skaleczenia.
Wędrujemy w słońcu: "w świetle pięknym, co nas ogrzewa".
Patrzę - raz na ciebie, raz na błękit.
Mocno wdycham zapachy pól, głaszczę cię po główce
i nic mnie już nie boli.
Od rana słońce.
Może jeszcze w coś uwierzę.
Tak, spacer jest dobry.
Prawie na wszystko.
Pakujemy kanapki, ciastka.
Kurtę przeciwdeszczową.
Tak na wszelki wypadek.
Butelka z herbatą i plastikowe kubki
lądują również w starym jutowym plecaku.
Każdy taki spacer to mała wyprawa
Marco Polo.
Polne drogi ciągną się w nieskończoność.
Mogę z tobą rozmawiać i śmiać się głośno.
Polne drogi zalane słońcem, trawy i zioła
na wszystkie skaleczenia.
Wędrujemy w słońcu: "w świetle pięknym, co nas ogrzewa".
Patrzę - raz na ciebie, raz na błękit.
Mocno wdycham zapachy pól, głaszczę cię po główce
i nic mnie już nie boli.
piątek, 25 października 2013
Miss Brown to you.
Miss Brown to you.
Nikt nie uwierzy, że słuchaliśmy
Billie Holiday i ktoś podstawił
Drabinę pod księżyc.
Ale to nic. Kiedyś odkryją
Ślady naszych stóp na dnie
Morza Przesileń.
Nikt nie uwierzy, że słuchaliśmy
Billie Holiday i ktoś podstawił
Drabinę pod księżyc.
Ale to nic. Kiedyś odkryją
Ślady naszych stóp na dnie
Morza Przesileń.
czwartek, 24 października 2013
Nokturn I
Nokturn I
Stękam razem z kaloryferem.
Za oknem świszczą gwiazdy.
Pod batem późnej jesieni
Uginają się drzewa.
Ktoś dobija się obok.
Śpiewając uderza w werbel drzwi
Od kantyczki
rozbitków i wisielców
trzeszczy dom.
Siedzę przy kaloryferze – za chwilę zima.
Stękamy zbierając siły - ja i on.
Owijam się szalem.
Żeby nie czuć kościstych palców na czole.
Stękam razem z kaloryferem.
Za oknem świszczą gwiazdy.
Pod batem późnej jesieni
Uginają się drzewa.
Ktoś dobija się obok.
Śpiewając uderza w werbel drzwi
Od kantyczki
rozbitków i wisielców
trzeszczy dom.
Siedzę przy kaloryferze – za chwilę zima.
Stękamy zbierając siły - ja i on.
Owijam się szalem.
Żeby nie czuć kościstych palców na czole.
środa, 23 października 2013
Krajobraz
Krajobraz
Rozrzucone przedmioty.
Krajobraz bitewny. To ciągle trwa.
i czasem przez mgłę niesie się wrzask.
Liczę rannych.
Jeden, dwóch, tysiąc...
Na ścianie pokoju maluję hasła.
Ostrzeżenia.
Chyba nie pomagają.
Nigdy nie pomagały.
Codziennie zbieram rannych.
Poprawiając dziarsko temblak.
Rozrzucone przedmioty.
Krajobraz bitewny. To ciągle trwa.
i czasem przez mgłę niesie się wrzask.
Liczę rannych.
Jeden, dwóch, tysiąc...
Na ścianie pokoju maluję hasła.
Ostrzeżenia.
Chyba nie pomagają.
Nigdy nie pomagały.
Codziennie zbieram rannych.
Poprawiając dziarsko temblak.
wtorek, 22 października 2013
Abertillery
Abertillery
Ze zbocza dolina wygląda jak rozchylone nogi kobiety.
Do połowy ud pokrywa je delikatna halka.
Spod mgły prześwitują omszałe dachy domów
i wieże kościołów.
Ze zbocza dolina wygląda jak rozchylone nogi kobiety.
Do połowy ud pokrywa je delikatna halka.
Spod mgły prześwitują omszałe dachy domów
i wieże kościołów.
poniedziałek, 21 października 2013
Droga
Droga
Muszę mrużyć oczy. Idę po omacku.
Chociaż słońce jest nisko zawieszone,
to ciągle jeszcze bawi się w zajączki
wypolerowanymi deszczem liśćmi
topoli.
Październikowe słońce. Mówię:
- Żartów się zachciewa. Cholera.
Topolowa aleja urywa się nagle. Znika.
Ginie w morzu pól. Dawno po żniwach
Staję na skraju kocich łbów. Na
skraju.
Z jednej strony droga zalana jest
światłem.
Droga prowadząca donikąd.
Na samym jej końcu dwie stare topole
adoptowały małą jabłonkę.
Pochylają się
nad nią czule i głaszczą jej rudą
czuprynę,
ona wyciąga do nich małe zielone
rączki.
Już płacze czerwonymi łezkami.
Słodkie są.
Zbieram z ziemi dzikie jabłka. Małe
słońca.
Odwracam się i patrzę na miasto,
które zostawiłem.
Z tej odległości wygląda jak zielony
jeż.
Stroszy kolce. Za chwilę słońce
zmieni się również
w rumiane jabłko i jeż nabije je na
sterczący kolec
kościelnej wieży. Będzie mieć zapas
na zimę.
Gryzę dzikie jabłko. Dzisiaj nie
zanurzę się w trawy.
Z wielkiego czerwonego jabłka na kocie
łby kapie sok.
niedziela, 20 października 2013
IV.
IV.
Jaka jest twoja tajemnica?
Dlaczego taka szybka zmiana?
Kiedy rodzi się zła energia?
Zaczyna się bezsensowna walka,
zamiast ogrody budować,
zostawiasz ruiny nowe.
Zadajesz rany nowe.
To przecież nie tajemnica,
żeby budować
potrzebna jest zmiana.
Toczy się bezsensowna walka,
rządzi nami ta energia.
Gdzieś ulatnia się energia,
kiedy spory powstają nowe.
Toczy się totalna walka
Czy to taka tajemnica?
Potrzebna jest zmiana,
żeby móc budować.
Ludzie pytają: „Co ty chcesz
budować?”
„Na co ma pójść nasza energia?
Jaka ci się marzy zmiana?”
Ciągle rodzą się pytania nowe,
a to przecież nie tajemnica,
że nie taka ma być walka.
Jaka ma być więc ta walka?
Może zacząć od nowa budować?
Przecież to nie tajemnica,
że przeciw sobie nasza energia,
wskrzesza stare, niszczy nowe,
i niemożliwa jest zmiana.
Potrzebna jest jednak zmiana,
Ale czy walka?
Może myślenie nowe,
jak wspólnie świat budować.
Nie może na marne pójść energia.
Na rozwiązanie czeka tajemnica.
Dopóki istnieje tajemnica i niemożliwa
zmiana
Niech energia będzie wykorzystana, nie
tam gdzie walka,
a tam gdzie chcą budować i tworzyć
nowe.
sobota, 19 października 2013
Zmęczenie
Zmęczenie
Zmęczenie jest błogosławieństwem
Zmęczenie.
Pod wieczór w naszym betonowym plastrze
dziwaczna cisza.
Aż chce się mruczeć z zachwytu.
Schowaj pazury.
Możemy tak leżeć obok siebie.
Bez ruchu.
Zwinięci w jeden kłębek.
Zmęczenie jest błogosławieństwem
Zmęczenie.
Pod wieczór w naszym betonowym plastrze
dziwaczna cisza.
Aż chce się mruczeć z zachwytu.
Schowaj pazury.
Możemy tak leżeć obok siebie.
Bez ruchu.
Zwinięci w jeden kłębek.
piątek, 18 października 2013
Prawie dzień
Prawie dzień
Już prawie koniec nocy, a dzień
jeszcze daleko.
Otwiera się powoli kocioł
powszedniości.
Duszący koszmar światła się nie
boi,
z ciemności szeptem o sobie
przypomina.
Otwiera się powoli kocioł
powszedniości.
Ludzie co mierzą, patrzą ze stron
gazet.
Z ciemności szeptem o sobie
przypomina,
podłość codzienna, towarzyszka
blada.
Ludzie co mierzą, patrzą ze stron
gazet,
w słowach obłuda, arogancja,
chciwość.
Podłość codzienna, towarzyszka
blada,
podaje zimną dłoń do pocałowania.
W słowach obłuda, arogancja,
chciwość,
a dzień się jeszcze dobrze nie
zaczął.
Podaje zimną dłoń do pocałowania,
dzień bliźniaczo podobny do nocy.
Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął
i pewnie dobrze się już nie skończy.
Dzień bliźniaczo podobny do nocy,
bez granicy między zwidem a prawdą.
czwartek, 17 października 2013
Na słuch
Na słuch
Nikt więcej nie umrze za mój grzech
w mocnym świetle dnia brak ostrości
idę ulicą słucham Patti Smith
Idę zdany tylko na słuch i Patti Smith
w tym mieście nigdy nie było Glorii
Nikt więcej nie umrze za mój grzech
w mocnym świetle dnia brak ostrości
idę ulicą słucham Patti Smith
Idę zdany tylko na słuch i Patti Smith
w tym mieście nigdy nie było Glorii
środa, 16 października 2013
Gość
Gość
Łzawiąca stoi u drzwi, przemoczona i drżąca.
W koralach z jałowca inkrustowanych mrozem.
Z wiewiórkami na ramieniu niespokojnie
poruszającymi pyszczkami.
Stoimy zażenowani na progu, nie wiedząc
czy ją wpuścić. W dłoni trzyma flaszkę
letniego wina truskawkowego.
Nasz aleja jeszcze zielona, bo stara wierzba
trzyma się dziarsko. Chociaż, musiała zaspać
i przepuściła ją pod nasze drzwi.
Ale teraz za późno na alarm i nic nie daje
nerwowe potrząsanie witkami.
Za późno hałas, za późno bo już na jarzębinie obok
rozsiadły się gile i skorki. Tak wcześnie?
A ona wlepia w nas szaro - niebieskie oczy
i nie widzi naszej biedy i zmęczenia.
Krople miarowo opadają w dół hipnotyzującym rave.
Mówi, że szła przez pola ciągnąc za sobą
szał mglistych poranków
jak szal opuszczonej panny młodej.
Gawrony i kawki obsiadły już pola
pocięte bliznami czarnych miedz.
Ich skrajem pełgały lisy, błędne ogniki i duchy wykrotów.
Mijała wpatrzone bezmyślnie w horyzont szaraki,
złorzeczące jej przepiórki i bażanty wzbijające się
w powietrze z okrzykiem przerażenia.
Po co przyszłaś do miasta? Pytamy nieufnie.
Mało to miejsca na świecie?
Nie rozumiesz, że przyszłaś zbyt wcześnie?
Nasze koty wbijają w nią fosforyzujące ślepia.
Za chwilę zaczną syczeć i rzucą się na nią
jak łasiczka na bazyliszka.
U naszego jamnika powiększył się wytrzeszcz oczu
i zamarło mu w gardle pojedyncze szczeknięcie.
A on wyciąga w błagalnym geście dłonie,
brudne od skorupek włoskich orzechów,
przygładza cygańskie spódnice i szepce:
Przyniosłam też kosz jabłek i ulęgałek,
bukiet ziół, garść złotych liści i plaster miodu.
Krople z jej włosów łapią promienie bladego słońca,
wstążki utkane z pajęczyn ozywają zmieniając się
w strumyki rtęci.
Od nadgarstka mieni się chityną skolopendra,
owinięta aż do przedramienia.
Niechętnie otwieramy drzwi, z trudem zachowując
prawa gościnności.
Co tam, wejdź, rozgość się i już nie płacz.
Zaraz weźmiemy szklanki i rozlejemy wino. Wypijemy na zdrowie.
Zaparzymy herbatę i przegryziemy ulęgałką i jakoś przetrwamy.
Jamnik już łasi się do jej stóp i zlizuje z rąk wilgoć.
Nasze koty mruczą - Naiwniacy. I otwierają oczy szeroko ze zdumienia.
Łzawiąca stoi u drzwi, przemoczona i drżąca.
W koralach z jałowca inkrustowanych mrozem.
Z wiewiórkami na ramieniu niespokojnie
poruszającymi pyszczkami.
Stoimy zażenowani na progu, nie wiedząc
czy ją wpuścić. W dłoni trzyma flaszkę
letniego wina truskawkowego.
Nasz aleja jeszcze zielona, bo stara wierzba
trzyma się dziarsko. Chociaż, musiała zaspać
i przepuściła ją pod nasze drzwi.
Ale teraz za późno na alarm i nic nie daje
nerwowe potrząsanie witkami.
Za późno hałas, za późno bo już na jarzębinie obok
rozsiadły się gile i skorki. Tak wcześnie?
A ona wlepia w nas szaro - niebieskie oczy
i nie widzi naszej biedy i zmęczenia.
Krople miarowo opadają w dół hipnotyzującym rave.
Mówi, że szła przez pola ciągnąc za sobą
szał mglistych poranków
jak szal opuszczonej panny młodej.
Gawrony i kawki obsiadły już pola
pocięte bliznami czarnych miedz.
Ich skrajem pełgały lisy, błędne ogniki i duchy wykrotów.
Mijała wpatrzone bezmyślnie w horyzont szaraki,
złorzeczące jej przepiórki i bażanty wzbijające się
w powietrze z okrzykiem przerażenia.
Po co przyszłaś do miasta? Pytamy nieufnie.
Mało to miejsca na świecie?
Nie rozumiesz, że przyszłaś zbyt wcześnie?
Nasze koty wbijają w nią fosforyzujące ślepia.
Za chwilę zaczną syczeć i rzucą się na nią
jak łasiczka na bazyliszka.
U naszego jamnika powiększył się wytrzeszcz oczu
i zamarło mu w gardle pojedyncze szczeknięcie.
A on wyciąga w błagalnym geście dłonie,
brudne od skorupek włoskich orzechów,
przygładza cygańskie spódnice i szepce:
Przyniosłam też kosz jabłek i ulęgałek,
bukiet ziół, garść złotych liści i plaster miodu.
Krople z jej włosów łapią promienie bladego słońca,
wstążki utkane z pajęczyn ozywają zmieniając się
w strumyki rtęci.
Od nadgarstka mieni się chityną skolopendra,
owinięta aż do przedramienia.
Niechętnie otwieramy drzwi, z trudem zachowując
prawa gościnności.
Co tam, wejdź, rozgość się i już nie płacz.
Zaraz weźmiemy szklanki i rozlejemy wino. Wypijemy na zdrowie.
Zaparzymy herbatę i przegryziemy ulęgałką i jakoś przetrwamy.
Jamnik już łasi się do jej stóp i zlizuje z rąk wilgoć.
Nasze koty mruczą - Naiwniacy. I otwierają oczy szeroko ze zdumienia.
wtorek, 15 października 2013
Pierwszy list do Betty Boop
Pierwszy List Do Betty Boop
Słodka Betty Boop.
Piszę do ciebie z drugiej strony oceanu.
Ty wszystko przypomina kreskówkę.
Wiem, zdradza mnie akcent
i ciągle mam problemy
z goleniem wąsów.
Przestałem co prawda używać mojego języka
w miejscach publicznych.
Nawet nie wiesz, jak głupio
być tu Polakiem.
I tęsknić.
Dziwne, stałem się taki pobożny i pracowity.
Co niedzielę chodzę na gospel.
I mam trzeci etat.
Betty Boop jesteś słodka.
Całuję cię w rączki, stópki
i powyżej podwiązki.
Słodka Betty Boop.
Piszę do ciebie z drugiej strony oceanu.
Ty wszystko przypomina kreskówkę.
Wiem, zdradza mnie akcent
i ciągle mam problemy
z goleniem wąsów.
Przestałem co prawda używać mojego języka
w miejscach publicznych.
Nawet nie wiesz, jak głupio
być tu Polakiem.
I tęsknić.
Dziwne, stałem się taki pobożny i pracowity.
Co niedzielę chodzę na gospel.
I mam trzeci etat.
Betty Boop jesteś słodka.
Całuję cię w rączki, stópki
i powyżej podwiązki.
poniedziałek, 14 października 2013
Koniec dnia
Koniec dnia
Stojąc na balkonie patrzę na mury
starych kamienic.
Taki mam widok.
Patrzę na wschód ale widzę zachód
słońca odbity
w szybach.
Czerwone oczy patrzą na mnie.
Horyzont dostał zapalenia spojówek.
Okna kamienic przypominają oczy
wielkiego pająka,
kiedy wzejdzie księżyc będzie się
ocierał o anteny
na dachach swoim tłustym brzuchem.
I wtedy kamienice go pożrą jak
tłustego świetlika.
Z mieszkania dobiega głos spikera,
znowu jakiś rejon zapalny eksplodował.
Kiedyś stałem patrząc na zachód,
byłem mniejszy, o wiele mniejszy i
zbyt głodny
żeby do końca
umieć rozróżnić dobro od zła.
Za koszulką miałem upchane cebulę i
zielony groszek.
Życie uwiera mnie tak samo jak wtedy
jarzyny.
Stałem w środku równiny. Przypominała stół pokryty obrusem.
Na kratowany obrus ktoś rozlał sok malinowy.
Na kratowany obrus ktoś rozlał sok malinowy.
pachniało latem, krowami i moim potem.
Biegłem w stronę słońca przez wysokie trawy i
jeżyny.
Chmury tworzyły krzyże, ramiona
wiatraków i mityczne zwierzęta.
a zamykające się wolno czerwone oko
słońca mrugało.
W końcu dobiegłem do Atlantyku.
I wróciłem,
zmoczony mżawką i pachnący owcami i
kongijskim węgożem.
Teraz patrzę na moje słońce odbite w
oknach tkwiących
w czerwonym murze.
w czerwonym murze.
Otacza mnie coraz ciaśniej i ciaśniej.
Dusi w serdecznym uścisku.
niedziela, 13 października 2013
III.
III.
"Współczesna poezja śmierdzi"
- wybełkotał poeta
"Jestem już tak stary,
że moge opisać własne gówno,
bo liczy się tylko moja sztuka."
"Współczesna sztuka
strasznie śmierdzi.
Nie wytrzymuje tego mój nos.
To ja jestem poeta!
Reszta gówno.
Liczy się tylko mój wiersz stary."
"Zjem każdy swój wiersz stary,
jeśli przetrwa ta sztuka.
Zniknie to gówno.
Tylko wódka nie śmierdzi"
- mówi poeta
pocierając czerwony nos.
Gorzała bucha mi w nos,
śmierdzi cap stary.
Dawno się nie mył poeta,
po mydło sięgnąć to sztuka.
Coraz mocniej śmierdzi,
przesiąka przez ubranie gówno.
Mdli mnie nie tylko słów gówno.
Nie wytrzymuje nos.
Poety, co strasznie śmierdzi
i monolog słyszę stary.
Wytrzymać to, to jest sztuka,
gdy te same bzdury powtarza poeta.
Nie widzi już poeta,
jak głęboko wpadł w gówno.
Rozmawiać z nim to sztuka,
coraz częściej trzeba zatykać nos.
Nikt mu jednak nie powie, że śmierdzi.
A coraz mocniej śmierdzi upadły poeta.
Ogarnij się stary! Staczasz się w gówno!
Zatykam nos, bo oddychać przy tobie to sztuka.
"Współczesna poezja śmierdzi"
- wybełkotał poeta
"Jestem już tak stary,
że moge opisać własne gówno,
bo liczy się tylko moja sztuka."
"Współczesna sztuka
strasznie śmierdzi.
Nie wytrzymuje tego mój nos.
To ja jestem poeta!
Reszta gówno.
Liczy się tylko mój wiersz stary."
"Zjem każdy swój wiersz stary,
jeśli przetrwa ta sztuka.
Zniknie to gówno.
Tylko wódka nie śmierdzi"
- mówi poeta
pocierając czerwony nos.
Gorzała bucha mi w nos,
śmierdzi cap stary.
Dawno się nie mył poeta,
po mydło sięgnąć to sztuka.
Coraz mocniej śmierdzi,
przesiąka przez ubranie gówno.
Mdli mnie nie tylko słów gówno.
Nie wytrzymuje nos.
Poety, co strasznie śmierdzi
i monolog słyszę stary.
Wytrzymać to, to jest sztuka,
gdy te same bzdury powtarza poeta.
Nie widzi już poeta,
jak głęboko wpadł w gówno.
Rozmawiać z nim to sztuka,
coraz częściej trzeba zatykać nos.
Nikt mu jednak nie powie, że śmierdzi.
A coraz mocniej śmierdzi upadły poeta.
Ogarnij się stary! Staczasz się w gówno!
Zatykam nos, bo oddychać przy tobie to sztuka.
sobota, 12 października 2013
Sowa
Sowa
Na podłodze leży sowa.
Kolorowy dywan.
Sowy to podobno mądre ptaki.
Ostatnio nie przesypiam nocy
ale daleko mi do sowy.
Na podłodze leży sowa.
Kolorowy dywan.
Sowy to podobno mądre ptaki.
Ostatnio nie przesypiam nocy
ale daleko mi do sowy.
piątek, 11 października 2013
Odliczanie
Odliczanie
Popatrz, zaraz pierdolnie w nas meteoryt.
Czy warto dzielić włos na czworo?
Znalazłem starą książkę i jeszcze starszą płytę.
Przynoszę takie rzeczy do domu, a ty ciągle mówisz:
Gdzie mamy to trzymać? Ale oglądasz z zaciekawieniem.
Zobacz na płycie tango. Tak stare, że nie wiemy
jak to tańczyć. Melodia wydaje się dziwaczna.
Avenida Corrientes?
A gdzie to u licha jest?
Nieważne. W tej starej książce ludzie się kochają.
Może nawet tańczą tango. Uprawiają seks
i jeżdżą do Wenecji, a może nawet do Buenos Aires.
Za oknem szczekają psy.
Mieszkamy w kanionie wyschniętej rzeki.
Nad nami urwisko zmienia się w równinę.
Wysoko nad naszymi głowami wieje ciepły wiatr.
A tu jest ulubione miejsce kostuchy.
Czasem, kiedy równina rozkwita wiatr
przywiewa tu zapachy.
Popatrz, w naszą stronę leci meteoryt.
Kostucha zaciera ręce.
Zatańczmy tango, jeszcze zdążymy.
To nic, że nie znamy kroków.
Tylko dla ciebie, będę namiętnym wenecjaninem,
ty bądź szaloną tancerką z Avenida Corrientes.
Popatrz, zaraz pierdolnie w nas meteoryt.
Czy warto dzielić włos na czworo?
Znalazłem starą książkę i jeszcze starszą płytę.
Przynoszę takie rzeczy do domu, a ty ciągle mówisz:
Gdzie mamy to trzymać? Ale oglądasz z zaciekawieniem.
Zobacz na płycie tango. Tak stare, że nie wiemy
jak to tańczyć. Melodia wydaje się dziwaczna.
Avenida Corrientes?
A gdzie to u licha jest?
Nieważne. W tej starej książce ludzie się kochają.
Może nawet tańczą tango. Uprawiają seks
i jeżdżą do Wenecji, a może nawet do Buenos Aires.
Za oknem szczekają psy.
Mieszkamy w kanionie wyschniętej rzeki.
Nad nami urwisko zmienia się w równinę.
Wysoko nad naszymi głowami wieje ciepły wiatr.
A tu jest ulubione miejsce kostuchy.
Czasem, kiedy równina rozkwita wiatr
przywiewa tu zapachy.
Popatrz, w naszą stronę leci meteoryt.
Kostucha zaciera ręce.
Zatańczmy tango, jeszcze zdążymy.
To nic, że nie znamy kroków.
Tylko dla ciebie, będę namiętnym wenecjaninem,
ty bądź szaloną tancerką z Avenida Corrientes.
czwartek, 10 października 2013
Borges - Joyce Kontaminacja
BORGES
- JOYCE KONTAMINACJA
Zagubiony
w labiryncie młodej pszenicy
chłopiec
w przetartych trampkach
zatopiony
w lekturze Historii Rzymskiej Appiana
przemierza
Imperium
od
Słupów Heraklesa po Judeę
od
Hiberni po Numidię
Popatrz,
teraz kiedy jako dwie kulki plazmy
posiedliśmy
tajemnicę wszystkich metafor i paraboli
jeszcze
raz podziwiamy niezwyciężone legiony z jego
entuzjazmem
Nie
stać nas jednak na personifikację
na
błędne ogniki pełgające między kartami
On
też zedrze trampki
dotrze
do sedna upadku i też
nie
uniknie klątwy pamięci
środa, 9 października 2013
Podróż
Podróż
Pewnie wystarczy tylko miarowy spacer.
Tylko tę jedną podróż mam.
Nie za uśmiech jeden wcale.
W jedną stronę stopa za stopą.
Tylko ten szept.
Dalej! Biegiem!
Pewnie wystarczy tylko miarowy spacer.
Tylko tę jedną podróż mam.
Nie za uśmiech jeden wcale.
W jedną stronę stopa za stopą.
Tylko ten szept.
Dalej! Biegiem!
wtorek, 8 października 2013
Cheers
Cheers
Polskie piwo jest najlepsze.
Zapomniał dodać, że również tanie.
Ostatnie takie dobre
pił Wojaczek
ale nie mówię tego,
bo i tak nie zrozumie.
Zamiast tego rzucam:
Mój kraj produkuje tanią siłę roboczą
i miernych piłkarzy
produkuje jednak
całkiem niezłych poetów
tak, mój kraj ciągle jeszcze produkuje
dobrych
poetów
chociaż spożycie wódki spada
Polskie piwo jest najlepsze.
Zapomniał dodać, że również tanie.
Ostatnie takie dobre
pił Wojaczek
ale nie mówię tego,
bo i tak nie zrozumie.
Zamiast tego rzucam:
Mój kraj produkuje tanią siłę roboczą
i miernych piłkarzy
produkuje jednak
całkiem niezłych poetów
tak, mój kraj ciągle jeszcze produkuje
dobrych
poetów
chociaż spożycie wódki spada
poniedziałek, 7 października 2013
Księżycowa rzeka
Księżycowa rzeka
Na kocich łbach odbija się noc.
Miasto bez neonów idzie spać.
Nucę Moon River, obok Audrey.
Nocny spacer, ulicami miasta,
w którym nie ma odrobiny poezji.
Trzymam ją za rękę.
Kiedy ostatni raz tak szliśmy?
Czy to ważne?
Nucę Moon River i może być.
Chociaż to nie Nowy Jork.
W mieście bez neonów i poezji
przekraczamy, ramię przy ramieniu
niewidzialną rzekę. Dryfujemy.
Na kocich łbach odbija się noc.
Miasto bez neonów idzie spać.
Nucę Moon River, obok Audrey.
Nocny spacer, ulicami miasta,
w którym nie ma odrobiny poezji.
Trzymam ją za rękę.
Kiedy ostatni raz tak szliśmy?
Czy to ważne?
Nucę Moon River i może być.
Chociaż to nie Nowy Jork.
W mieście bez neonów i poezji
przekraczamy, ramię przy ramieniu
niewidzialną rzekę. Dryfujemy.
niedziela, 6 października 2013
II.
II.
Blade latarni światło,
tłamsi gęsta mgła.
Po czerwone słońca wino,
sięga Pikowa nocy Dama.
W bezruchu zastyga park,
W bezruchu zastyga czas.
Sączy się zmierzchu czas,
obrazami bawi się światło.
Pogrąża się w mroku park.
Nad alejkami zalega mgła,
Szyje z niej suknię dama.
Szeleści dzikie wino.
W parku młodzieńcy piją wino,
Nieważne dla nich miejsce i czas.
Patrzy w staw kamienna dama,
w czarnej tafli odbite światło.
Dźwięki tłumi gęsta mgła,
Widmami zapełnia się park.
Idę zmarznięty przez park.
Też tutaj kiedyś piłem wino.
Tak samo go otuliła mgła,
i nie miał znaczenia czas.
W środku nocy, gwiazd światło
i w staw wpatrzona dama.
A może wtedy ożyła dama?
I szliśmy razem przez park?
Ze wzrokiem grało światło,
szumiało w głowie wino.
Z pamięcią figle płata czas
Wspomnienia pokrywa mgła.
Rozproszyła się mgła.
Zniknęła w mroku dama.
Mam jeszcze czas,
żeby przejść przez park.
W dzikim winie,
gaśnie smugami światło.
Rozproszyła się mgła.
Zniknęła w mroku dama.
Mam jeszcze czas,
żeby przejść przez park.
W dzikim winie,
gaśnie smugami światło.
Lecz ciągle w oczach to światło, nie
zasłoni go mgła.
Młodzieńcy wciąż tu piją wino, w
towarzystwie dam.
Zmienia się świat nie park, jak
dobrze że stoi tu czas.
sobota, 5 października 2013
Agni
Agni
Wyjedźmy stąd. Na zawsze.
Wsiądźmy w pociąg, autobus, samolot.
Możemy iść pieszo.
Wiem, już próbowaliśmy.
Ale ciągle trzeba szukać domu z wielkim ogrodem.
Na szczęście nie jesteś Luizą
ale twoje kwiaty pachną równie mocno.
Jesteś czarownicą.
Popatrz więc w ten ogień.
Popatrz w końcu, w ten cholerny ogień.
Wyjedźmy stąd. Na zawsze.
Wsiądźmy w pociąg, autobus, samolot.
Możemy iść pieszo.
Wiem, już próbowaliśmy.
Ale ciągle trzeba szukać domu z wielkim ogrodem.
Na szczęście nie jesteś Luizą
ale twoje kwiaty pachną równie mocno.
Jesteś czarownicą.
Popatrz więc w ten ogień.
Popatrz w końcu, w ten cholerny ogień.
piątek, 4 października 2013
R.W.
Żywię tym samym mitem rodzinnym.
Mam pewnie taką samą zgagę Wojaczka.
Ssę wielkie, piwne cycki naszej Mamy.
Zmienia suknie, ciągle cudza Królowa.
Mam pewnie taką samą zgagę Wojaczka.
Ssę wielkie, piwne cycki naszej Mamy.
Zmienia suknie, ciągle cudza Królowa.
czwartek, 3 października 2013
Prosty
Prosty
Po co wiersze, których nikt nie rozumie?
Słowa, których znaczenie dawno straciło sens?
Mówisz do ludzi, którzy nie patrzą ci w oczy
i oczekujesz.
Nie doczekasz się i tak.
Wczoraj siedziałem na ławce w parku.
Prawie sam i na krótką chwilę zniknąłem
dla cywilizacji.
Kobiety na sąsiedniej ławce rozmawiały.
Cicho, ale nie aż tak, żeby ich nie usłyszeć.
Ludzie wariują , proszę pani.
Mózgi im nie wytrzymują. Od informacji.
Tu palą, gwałcą i mordują.
Tam wulkany powodzie i susze.
Za dużo tego, za dużo.
Zastanawiałem się, kiedy będzie coś
o bezbożnikach. Ale nie doczekałem się.
Gnane własnymi sprawami poszły dalej.
Zostałem zupełnie sam.
Po odkryciu wody na Marsie,
Kosmos stał się swojski. Na Ziemi obco
i ciągle obowiązuje stan zwątpienia.
Nie muszę już wierzyć,
dociekać kim jestem?
Dzisiaj jestem człowiekiem pierwotnym
i taki stan mi odpowiada.
Układam wiersz i nikomu nie muszę patrzeć
w puste oczodoły.
Po co wiersze, których nikt nie rozumie?
Słowa, których znaczenie dawno straciło sens?
Mówisz do ludzi, którzy nie patrzą ci w oczy
i oczekujesz.
Nie doczekasz się i tak.
Wczoraj siedziałem na ławce w parku.
Prawie sam i na krótką chwilę zniknąłem
dla cywilizacji.
Kobiety na sąsiedniej ławce rozmawiały.
Cicho, ale nie aż tak, żeby ich nie usłyszeć.
Ludzie wariują , proszę pani.
Mózgi im nie wytrzymują. Od informacji.
Tu palą, gwałcą i mordują.
Tam wulkany powodzie i susze.
Za dużo tego, za dużo.
Zastanawiałem się, kiedy będzie coś
o bezbożnikach. Ale nie doczekałem się.
Gnane własnymi sprawami poszły dalej.
Zostałem zupełnie sam.
Po odkryciu wody na Marsie,
Kosmos stał się swojski. Na Ziemi obco
i ciągle obowiązuje stan zwątpienia.
Nie muszę już wierzyć,
dociekać kim jestem?
Dzisiaj jestem człowiekiem pierwotnym
i taki stan mi odpowiada.
Układam wiersz i nikomu nie muszę patrzeć
w puste oczodoły.
środa, 2 października 2013
Siekiera
Siekiera
ciągnę po asfalcie siekierę
siekierę po asfalcie ciągnę
po asfalcie ciągnę siekierę
iskry spod ostrza
gorące
iskry spod ostrza
gorące
jestem młody
mam siekierę
tak młody jestem
nienawidzę
mam siekierę
po asfalcie ciągnę
iskry spod ostrza
tak młody jestem
nie znam ciebie
nienawidzę
nie wiem skąd
ale to znam
szewc zabija szewca
siekierę po asfalcie ciągnę
nienawidzę
melodia
iskry po asfalcie
gorące
ciągnę po asfalcie siekierę
siekierę po asfalcie ciągnę
po asfalcie ciągnę siekierę
iskry spod ostrza
gorące
iskry spod ostrza
gorące
jestem młody
mam siekierę
tak młody jestem
nienawidzę
mam siekierę
po asfalcie ciągnę
iskry spod ostrza
tak młody jestem
nie znam ciebie
nienawidzę
nie wiem skąd
ale to znam
szewc zabija szewca
siekierę po asfalcie ciągnę
nienawidzę
melodia
iskry po asfalcie
gorące
wtorek, 1 października 2013
Most Świętego Jerzego
Most Świętego Jerzego
Most. Kolejny raz. W nocy.
Nawet nie jestem pijany.
Most w Newport. Most nad cielskiem rzeki.
Przypływ. Odpływ.
Rzeka nazywa się Usk.
I to chyba dobra nazwa dla smoka.
Wczoraj stworzyłem blog o rodzinnym mieście.
Wiadukt na trasie Poznań - Gdańsk wygląda licho.
Na moście Świętego Jerzego część dla pieszych jest szersza.
Ktoś, dawno temu mówił o paleniu mostów.
Jest czerwiec. Usk hałasuje i gryzie przęsła mostu.
Most. Kolejny raz. W nocy.
Nawet nie jestem pijany.
Most w Newport. Most nad cielskiem rzeki.
Przypływ. Odpływ.
Rzeka nazywa się Usk.
I to chyba dobra nazwa dla smoka.
Wczoraj stworzyłem blog o rodzinnym mieście.
Wiadukt na trasie Poznań - Gdańsk wygląda licho.
Na moście Świętego Jerzego część dla pieszych jest szersza.
Ktoś, dawno temu mówił o paleniu mostów.
Jest czerwiec. Usk hałasuje i gryzie przęsła mostu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)