Stojąc na balkonie patrzę na mury
starych kamienic.
Taki mam widok.
Patrzę na wschód ale widzę zachód
słońca odbity
w szybach.
Czerwone oczy patrzą na mnie.
Horyzont dostał zapalenia spojówek.
Okna kamienic przypominają oczy
wielkiego pająka,
kiedy wzejdzie księżyc będzie się
ocierał o anteny
na dachach swoim tłustym brzuchem.
I wtedy kamienice go pożrą jak
tłustego świetlika.
Z mieszkania dobiega głos spikera,
znowu jakiś rejon zapalny eksplodował.
Kiedyś stałem patrząc na zachód,
byłem mniejszy, o wiele mniejszy i
zbyt głodny
żeby do końca
umieć rozróżnić dobro od zła.
Za koszulką miałem upchane cebulę i
zielony groszek.
Życie uwiera mnie tak samo jak wtedy
jarzyny.
Stałem w środku równiny. Przypominała stół pokryty obrusem.
Na kratowany obrus ktoś rozlał sok malinowy.
Na kratowany obrus ktoś rozlał sok malinowy.
pachniało latem, krowami i moim potem.
Biegłem w stronę słońca przez wysokie trawy i
jeżyny.
Chmury tworzyły krzyże, ramiona
wiatraków i mityczne zwierzęta.
a zamykające się wolno czerwone oko
słońca mrugało.
W końcu dobiegłem do Atlantyku.
I wróciłem,
zmoczony mżawką i pachnący owcami i
kongijskim węgożem.
Teraz patrzę na moje słońce odbite w
oknach tkwiących
w czerwonym murze.
w czerwonym murze.
Otacza mnie coraz ciaśniej i ciaśniej.
Dusi w serdecznym uścisku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz