Stars And Stripes
Prawie Ameryka.
Po obydwu stronach drogi pola kukurydzy.
Nic nie widać, oprócz wieży kościoła.
Z zieleni wystaje igła wbita w błękit.
Nic się nie dzieje.
Żadnych linii frontów, miejsc erupcji
i tereny zalewowe daleko.
Założyłaś koszulkę z amerykańską flagą.
Za miastem
rozciąga się nasze Idaho,
prężę grzbiet
i jestem stray cat.
poniedziałek, 30 września 2013
niedziela, 29 września 2013
I.
I.
Choć jeszcze zielona trawa,
nie rozpieszcza już aura.
W środku dnia dopada ochota na sen.
Ciepłe dni już nie dane
i uchodzi gdzieś moc,
na południe z ptakami, co zaczęły
lot.
Posępne już poranki jak mury Camelot.
Została tylko na zdjęciach wakacyjna
Ostrawa.
Zmarznięty człowiek liczy na pomoc
i gada coraz częściej do butelki
Centaura,
a przez rżysko pędzą konie nie
dosiadane
i liśćmi kolorowymi zapełnia się
basen.
W porannych mgłach zielenią się
czubki sosen,
zostaje na długie wieczory od
telewizora pilot.
A od szronu w ogrodzie tężeją fotele
rozkładane.
Lato tylko wspomina żółtą główką
smotrawa,
bo na spacery po rosie nie wychodzi już
Laura,
strojąc focha na klimatu brutalną
przemoc.
Ogarnia świat jakaś dziwna niemoc,
do szału doprowadza wiatru szamisen.
Na starych video kasetach blada Izaura,
a człowiek wzdycha, że do Rio go nie
stać na przelot.
Cedzi więc przez zęby – Jesień, ty
czarownico chytrawa,
Jeszcze mi zapłacisz za dni wykradane.
Zobaczysz jeszcze, kiedy nadejdą te
dni pożądane,
gdy w pełnym słońcu ogarnia
wszechmoc
i pachnie wszystko i smakuje strawa,
a nawet miły dla ucha jest
Stockhausen.
Człowiek nie czuje się jak zimny
Lancelot,
a burzy się w nim gorąca krew Giaura.
"Nie będzie rozpieszczać na aura."
"Nie będzie rozpieszczać na aura."
W telewizorze mówi gość, co ma dane.
Do wiosny poczekamy na lot
ale i tak jest w nas moc,
żeby nie zapaść w sen
i nie sczernieć jak trawa.
Do wiosny poczekamy na lot
ale i tak jest w nas moc,
żeby nie zapaść w sen
i nie sczernieć jak trawa.
Ale póki co, ogniska wygaszone, kłuje jesieni igła
ostrawa, niby róg gaura.
Ale się nie damy choć półsen, taniec chocholi i epidemie zapowiadane,
i tylko w spółdzielni samopomoc, czekać będziemy na ptaków przylot.
sobota, 28 września 2013
Satori
Satori
Chciałem tylko zapytać: jak wam idzie?
Ciężki oddech: jakoś.
W słuchawce cisza. To dobrze.
Każde wyjście to przygoda.
Nigdy nie wiadomo jak się skończy.
Czekam na was i sprzątam mieszkanie.
Chrapliwym głosem wbija się we mnie mantra:
hold on
hold on
you gotta hold on
Przeczytałem już tyle książek i gówno wiem.
Każdy spacer kończy się inaczej.
Każda godzina kończy się inaczej.
you gotta hold on
you gotta hold on
i trzymam się, chociaż niepokój ciągle ten sam.
Chciałem tylko zapytać: jak wam idzie?
Ciężki oddech: jakoś.
W słuchawce cisza. To dobrze.
Każde wyjście to przygoda.
Nigdy nie wiadomo jak się skończy.
Czekam na was i sprzątam mieszkanie.
Chrapliwym głosem wbija się we mnie mantra:
hold on
hold on
you gotta hold on
Przeczytałem już tyle książek i gówno wiem.
Każdy spacer kończy się inaczej.
Każda godzina kończy się inaczej.
you gotta hold on
you gotta hold on
i trzymam się, chociaż niepokój ciągle ten sam.
piątek, 27 września 2013
Tingeltangel
Tingeltangel
Żadnych durnych wierszy o miłości.
Jeśli już to trzaśnięcie drzwiami.
Bieg po schodach. Echo.
Płacz i skomlenie pod drzwiami.
czwartek, 26 września 2013
Pan C. ogłasza upadłość konsumencką
Pan C. ogłasza upadłość konsumencką
Jestem pusty w środku.
pusty i przeźroczysty.
Zbierałem kolorowe gazety.
Nie pomogło.
Nie poderwało. Nie napełniło.
Przestałem już rozmyślać o sztuce, która podrywa.
Istnieje tylko sztuka przetrwania.
Mimikra, to mój stan.
Niech będzie błogosławiony!
Kredyt zaufania okazał się niemożliwy do spłacenia.
Słyszę ciągle głos:
- Panie poeta. Wyjdź Pan ze złotej klatki!
Zaczynam więc od nowa.
Nie szukam już czystej myśli.
Jestem pusty w środku.
pusty i przeźroczysty.
Zbierałem kolorowe gazety.
Nie pomogło.
Nie poderwało. Nie napełniło.
Przestałem już rozmyślać o sztuce, która podrywa.
Istnieje tylko sztuka przetrwania.
Mimikra, to mój stan.
Niech będzie błogosławiony!
Kredyt zaufania okazał się niemożliwy do spłacenia.
Słyszę ciągle głos:
- Panie poeta. Wyjdź Pan ze złotej klatki!
Zaczynam więc od nowa.
Nie szukam już czystej myśli.
środa, 25 września 2013
Turniej
Turniej
Kochana,
to tylko turniej.
Kto będzie większym sukinsynem.
Albo frajerem.
Uczestniczy niewielu.
Obserwuje tłum.
Schodzimy ze sceny przy wątłych brawkach.
Upojeni chwilą.
Rośnie liczba uczestników
i patrzących.
i ciągle nie ma zwycięzcy.
Gramy?
Kochana,
to tylko turniej.
Kto będzie większym sukinsynem.
Albo frajerem.
Uczestniczy niewielu.
Obserwuje tłum.
Schodzimy ze sceny przy wątłych brawkach.
Upojeni chwilą.
Rośnie liczba uczestników
i patrzących.
i ciągle nie ma zwycięzcy.
Gramy?
wtorek, 24 września 2013
Corporation Street
Corporation Street.
Lubię
patrzeć na portowe kurwy.
Suche
i grube. Każdy kolor włosów i oczu.
Przechadzają
się świecąc w nocy skórą ud,
dekoltami
i paznokciami. Podchodzą do
przechodniów
sycząc: Marynarzu, zabawmy się.
Mówią
tak do każdego, nawet jeśli tylko
przez
roztargnienie zapuścił się biedak
do
tej dzielnicy.
Patrzę
przez okno. Schowany za firanami.
Czarne
Anioły w kabaretkach stukają
obcasami
po bruku.
Ich
śmiech chlasta ściany.
I
moje plecy. A później, tarzam się
do
rana, przeklinając tę ulicę i jej okupantki.
Kiedyś
obudziłem się w środku nocy,
podszedłem
do okna wychodzącego
na
portową dzielnicę. Pstrokaty alfons
rozmawiał
z nimi, gestykulując nerwowo
wyciągał
kosmate łapska po pieniądze.
Otoczyły
go skulone, wyblakłe i pokorne
a
jego wielka morda wypełniła ulicę.
Krzyczałem
przez zamknięte okno:
Sukinsynu!
Psujesz mi widok!
Zdałem
sobie sprawę, że jestem śmieszny,
kiedy
zaczęły go całować na pożegnanie,
czule
jakby rozstawały się
z
ukochanym ojczulkiem.
poniedziałek, 23 września 2013
Miasto Cud
Miasto Cud
Nie spodziewałem się.
Nie spodziewałem się, że tu wrócę.
Zapomniane małe radości. Karłowate szczęście.
Odrapane budy i brud.
Tylko wyspa zieleni.
Koszmarny żart.
Cud.
Mijam uciekinierów.
Ledwie mijają rogatki, a już nietutejsi.
Jeden z nich mówi:
- Przecież tu nic nie ma.
Uśmiecham się i odpowiadam:
Nie. Tu jest akurat tyle,
ile potrzeba.
Nie spodziewałem się.
Nie spodziewałem się, że tu wrócę.
Zapomniane małe radości. Karłowate szczęście.
Odrapane budy i brud.
Tylko wyspa zieleni.
Koszmarny żart.
Cud.
Mijam uciekinierów.
Ledwie mijają rogatki, a już nietutejsi.
Jeden z nich mówi:
- Przecież tu nic nie ma.
Uśmiecham się i odpowiadam:
Nie. Tu jest akurat tyle,
ile potrzeba.
Subskrybuj:
Posty (Atom)