wtorek, 24 września 2013

Corporation Street

Corporation Street.

Lubię patrzeć na portowe kurwy.
Suche i grube. Każdy kolor włosów i oczu.
Przechadzają się świecąc w nocy skórą ud,
dekoltami i paznokciami. Podchodzą do
przechodniów sycząc: Marynarzu, zabawmy się.
Mówią tak do każdego, nawet jeśli tylko
przez roztargnienie zapuścił się biedak
do tej dzielnicy.

Patrzę przez okno. Schowany za firanami.
Czarne Anioły w kabaretkach stukają
obcasami po bruku.
Ich śmiech chlasta ściany.
I moje plecy. A później, tarzam się
do rana, przeklinając tę ulicę i jej okupantki.

Kiedyś obudziłem się w środku nocy,
podszedłem do okna wychodzącego
na portową dzielnicę. Pstrokaty alfons
rozmawiał z nimi, gestykulując nerwowo
wyciągał kosmate łapska po pieniądze.
Otoczyły go skulone, wyblakłe i pokorne
a jego wielka morda wypełniła ulicę.

Krzyczałem przez zamknięte okno:
Sukinsynu! Psujesz mi widok!
Zdałem sobie sprawę, że jestem śmieszny,
kiedy zaczęły go całować na pożegnanie,
czule jakby rozstawały się
z ukochanym ojczulkiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz