Droga
Muszę mrużyć oczy. Idę po omacku.
Chociaż słońce jest nisko zawieszone,
to ciągle jeszcze bawi się w zajączki
wypolerowanymi deszczem liśćmi
topoli.
Październikowe słońce. Mówię:
- Żartów się zachciewa. Cholera.
Topolowa aleja urywa się nagle. Znika.
Ginie w morzu pól. Dawno po żniwach
Staję na skraju kocich łbów. Na
skraju.
Z jednej strony droga zalana jest
światłem.
Droga prowadząca donikąd.
Na samym jej końcu dwie stare topole
adoptowały małą jabłonkę.
Pochylają się
nad nią czule i głaszczą jej rudą
czuprynę,
ona wyciąga do nich małe zielone
rączki.
Już płacze czerwonymi łezkami.
Słodkie są.
Zbieram z ziemi dzikie jabłka. Małe
słońca.
Odwracam się i patrzę na miasto,
które zostawiłem.
Z tej odległości wygląda jak zielony
jeż.
Stroszy kolce. Za chwilę słońce
zmieni się również
w rumiane jabłko i jeż nabije je na
sterczący kolec
kościelnej wieży. Będzie mieć zapas
na zimę.
Gryzę dzikie jabłko. Dzisiaj nie
zanurzę się w trawy.
Z wielkiego czerwonego jabłka na kocie
łby kapie sok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz